Wiele uwagi poświęcam czystości w kontekście utrzymania samochodu w należytej kondycji. Co ciekawe, stosunkowo rzadko odnoszę się do stanu powłoki lakierniczej, a częściej do elementów mechanicznych. Dlatego dzisiaj, więcej o higienie wokół silnika.
Od początku raportuję o stosowaniu płukanek Forte lub preparatu Oilsyn przy okazji serwisów olejowych Marei. Cieszy mnie kolor i stan oleju, który nadal dobrze wygląda po przejechaniu 15 tysięcy kilometrów. Okazuje się jednak, że sama ta świadomość, przestała mi wystarczać. Chciałem więcej.
Oczywiście, w międzyczasie sięgnąłem po preparaty Forte do układu chłodzącego a także automatycznej skrzyni biegów. Jednak brakowało mi emanacji efektu ich działania, przecież wszystkie one ginęły bezpowrotnie w stosownych otworach wlewowych.
Dlatego postanowiłem zadbać o wygląd komory silnika. Poprosiłem najlepszego z Mechaników o taką przysługę a on wywiązał się z zadania celująco. I wtedy pomyślałem o nadchodzącej zimie i tym całym brudzie, który pokryje tę czystość po kilkuset przejechanych kilometrach.
Jak wiadomo, da się takich zabrudzeń uniknąć, ale w tym celu należy stosować płyty chroniące silnik od spodu. Różnie to bywa u różnych producentów, ale w latach produkcji Marei, takie rozwiązania stosowano w dieslach. W benzynach, nie uznawano tego za konieczne.
Skoro jednak płyta pasuje do diesla, jest szansa, że do benzyny też uda się ją założyć. Stosowną płytę wyszukałem pod Żywcem (tak, dalej się nie dało) i pewnego dnia, przy okazji pobytu na Śląsku, udałem się ją odebrać.
Po powrocie, sprint do zaprzyjaźnionego Mechanika (tak, o Nim piszemy tylko Wielką Literą) i płyta trafiła na swoje miejsce. Pasowała idealnie, nic nie trzeba było przerabiać. A były obawy, że np. wydech będzie niewygodnie poprowadzony.
Parę tysięcy kilometrów później, w tym przez zimowo solone i zabrudzone drogi, a pod maską czystość aż miło. Polecam każdemu i nie tylko z estetycznych względów. Wszak wiadomo, że mieszanina błota, soli i wody potrafi pod maską siać spustoszenie. U mnie, już nie.