Słyszałem, że taka jest teraz tendencja wśród pań żeby na siebie mówić per „Bogini”. Uważam, że kierunek jest słuszny i jeśli to komuś pomaga to bardzo dobrze. Chcę tylko dla porządku przypomnieć, że Bogini jest i była tylko jedna – DS.
Będzie tu dzisiaj mowa o samochodzie, ale w kontekście urzekającej historii pana Armanda, którego miałem przyjemność poznać w trakcie niedawnego Klasycznego Konesera. Atrakcją takich imprez jest bowiem, że stanowią okazję do poznania prawdziwych pasjonatów. Ci z kolei okazują się ludźmi z krwi i kości, do których można swobodnie podejść, zapytać o auto i dowiedzieć się co kierowało nimi przy takim właśnie wyborze. Bo, nie oszukujmy się, to nie są w większości sytuacje przypadkowe.
Wspomnianą Deesę pan Armand zapamiętał z czasów dzieciństwa w dalekich krajach i potem to wspomnienie pozostało w sercu, ale nie na samym wierzchu. Trzeba było lat aby to miłe uczucie wykiełkowało a potem uderzył piorun z jasnego nieba i okazało się, że bez własnej DS nie da się dalej żyć.
Można się z tego śmiać lub nie (i lepiej nie), ale takie historie przeżywamy chyba wszyscy i tylko ci, których to jeszcze czeka mogą powątpiewać w ich prawdziwość. Sami niech się zresztą zreflektują czy aby widziany już wcześniej samochód nie wywołał w nich pożądania i chęci posiadania albo chociaż zbliżenia.
Pan Armand znalazł swojego Citroena, ale minął rok intensywnych prac przy aucie zanim DS stała się boginią również drogową. Dzisiaj otwarcie przyznaje, że do jazdy woli wiekową „Cytrynę” od aktualnie produkowanego modelu BMW. Na pewno DS to nie jest autostradowy pocisk, ale być może z wiekiem zapotrzebowanie na prędkość (z angielskiego: need for speed) się zmniejsza.
Zapraszam was na rozmowę o tym jak znaleźć swoją Boginię, bo przecież to wcale nie musi być Citroen. Pamiętajmy, że każdemu z nas co innego się podoba i dopiero w tej różnorodności tkwi nasza siła. Nie w naśladownictwie.
Samochód ze zdjęcia tytułowego – tutaj.