Lody to nie jest mój ulubiony deser, raczej wolę galaretkę (ale nie galaretę). Co nie znaczy, że nie umiem docenić dobrego lodowego smaku i zbieram miejscówki, w których na takie przeżycie można liczyć. Jedną z nich jest lodziarnia w Białobrzegach. Po drodze np. do Radomia.
Na lody do państwa Gruszczyńskich (tradycja od 1937 roku) trafiłem przypadkiem, chociaż od dzieciństwa mijaliśmy to miejsce (z rodzicami) setki razy, leżało po drodze do moich dziadków. Mój ojciec jednak wychodził z założenia, że najlepiej jest jak najszybciej pojechać i wrócić, co niestety udzieliło się również mi, a nad czym od lat pracuję. Innymi słowy, pracuję nad czerpaniem przyjemności z tzw. bycia w drodze. A tego nie da się zrobić inaczej, jak z przystankami i znajomością miejscówek, do których warto zajrzeć.
Wracając do lodów w Białobrzegach, wystarczy rzucić okiem na tablicę smaków żeby zorientować się o przenikaniu tradycji z nowoczesnością. W pierwszych latach nie odważyłem się tutaj na smak grylażu, za to sięgałem niemal wyłącznie po malagę. Której z kolei za młodu nawet patykiem bym nie dotknął. Z rozbawieniem czasem obserwuję moje dorastające dzieci, jak coraz mniej krzywią się w podobnym guście. Cóż, jak wszystko, tak i poczucie smaku zmienia nam się z wiekiem. I coś, kiedyś, niejadalne, nagle zaczyna nam smakować.
W tym roku odpuściłem grylaż, ale polecam, musicie spróbować chociaż raz, za to sięgnąłem po malagę i banana. Nie mylcie banana z np. smerfowym. Takiego smaku zresztą w Białobrzegach nie dostaniecie, w każdym razie nie u Gruszczyńskich. Nieco dalej jest inna lodziarnia i podejrzewam, że poza smerfowym, nawet gumę balonowę uda się zlizać. Tylko po co?
Po szczegółowe informacje na temat białobrzeskiej lodziarni zapraszam – tutaj.
1 komentarz
Są też świetne w Michalinie…