Przez lata te dwa regiony pozostawały połączone w mojej głowie, być może za sprawą billboardu, który mijało się w drodze nad morze, a który głosił, ze właśnie taki twór nas wita. Przyszedł jednak czas aby te pojęcia rozdzielić i pozwolić sobie na pobyt na Warmii.
Pierwszy taki pobyt zaliczyłem dzięki gościnności kolegi Adama, gospodarza wspaniałego przybytku Sauerwald, o którym więcej piszę – tutaj. Jeśli szukacie bezpośredniego (to coś więcej, niż tylko bliski) kontaktu z przyrodą oraz dużej dozy intymności, nie można trafić lepiej. Dodatkowo, pewnie spodoba wam się bliski dostęp do jeziora i fakt, że do Sauerwaldu z Olsztyna jedzie się jakieś 40 minut.
O ile jednak lubię takie odosobnione miejscówki, na kolejny wypad wybrałem okolice Jeziora Mielno, gdzie ludzi było już więcej, ale to wszystko z premedytacją. Wybrałem się tam z synem i liczyłem na to, że nastolatek trochę pójdzie do swoich ziomali. Uprzedzając fakty, trafiliśmy trochę na martwy sezon, w okolicy nastolatków było jak na lekarstwo, a w zasadzie brak, i ostatecznie cały czas spędziliśmy razem. Co też, jak się okazało, było bardzo fajne.
Ktoś znający się lepiej na geografii, pewnie by to dokładniej sformułował, ale z grubsza Warmia to kraina pagórkowata gdzie miejscami występują też jeziora, a Mazury to już praktycznie sieć dróg wijących się pomiędzy wielkimi akwenami. W tym pierwszym rejonie, turystyka jest jeszcze wciąż terminem relatywnie świeżym, a na tym drugim praktycznie nie ma jak ruszyć się, by nie wdepnąć w atrakcję czy pretekst do wydania jakiejś kwoty.
Za naszą bazę obraliśmy niewielki ośrodek „Krokodyl”, który opisałem w Katalogu Likonic – tutaj. W nim spędzaliśmy miło czas, ale też stanowił świetny punkt wypadowy. To właśnie stąd zrealizowaliśmy wyjazdy do Muzeum Bitwy pod Grunwaldem – tutaj, do Olsztyna z jego kameralnym Muzeum Nowoczesności i Planetarium a potem do Fromborka i Malborka – tutaj. Jak na pięć dni pobytu, można nasz kalendarz uznać za całkiem napięty.
Co nie znaczy, że nie wychodziliśmy z samochodu. Znalazł się czas na rowerowanie (wodne) po Mielnie (nie mylić z nadmorskim kurortem) oraz kajaki. Do swojego (bo wzięliśmy osobne) wsiadłem o nie wiem już sam ilu latach od ostatniego wiosłowania. Okazuje się jednak, że to tak jak z jazdą na rowerze. Pamięć mięśniowa czy coś w tym guście. W każdym razie, poszło.
Co ciekawe, w trakcie naszego pobytu, w Krokodylu urzędował też obóz wioślarski i z ciekawością zapoznałem się z konstrukcją maszyn, które aktualnie pomagają zawodnikom walczyć o olimpijskie tytuły. Już na pierwszy rzut oka widać, że ktoś ewidentnie zaniedbał w tych kajakach lusterek wstecznych, ale trzeba przyznać, że taki kajak, o ile znacznie szybszy od tradycyjnego, daje swojemu kierowcy niezły wycisk. Jak rozumiem, o to (też) w tym wszystkim chodzi.
Kiedyś, przed laty, wypad na Warmię to już była niezła wyprawa. Na szczęście modernizacja drogi krajowej numer 7 zbliżyła ten region do Warszawy. Od siebie z domu na miejsce jechałem dwie i pół godziny, a trzeba zaznaczyć, że odcinek robót drogowych od Czosnowa do Płońska zabiera z tego czasem nawet do godziny. Po zakończeniu prac, czas przejazdu powinien skrócić się do jakichś dwóch godzin, więc już bardzo elegancko.