Nie wiem, co zaserwowano na późny obiad tym, którzy przeżyli rzeź bitwy pod Grunwaldem, ale gdybym 15 lipca 1410 roku miał się znaleźć wśród tych dzielnych wojów, to pewnie ruszylibyśmy do pobliskiej restauracji „Renka”.

Wiadomo, to były inne czasy, inne gotowanie, inni ludzie, wszystko inne. Poza tym, pewnie poczucie szczęścia, nie tyle z powodu wygranej nad Wielkim Zakonem Krzyżackim, ale samego ujścia z życiem, sprawiały, że ludzie o jedzeniu niespecjalnie myśleli.

Co nie znaczy, że jeśli znajdziesz się w okolicy, nie masz prawa zatroszczyć się o własne podniebienie, a to jak i co podadzą ci w tej niepozornej z wyglądu knajpce, może niejednego zadziwić. Ale może skupię się na tym, co zadziwiło mnie.

Przede wszystkim, nad Jezioro Mielno trafiłem zupełnie przypadkiem. Jadąc od Warszawy zjechałem z ekspresowej Siódemki na Grunwald i dosłownie za chwilę była tabliczka z zaproszeniem do skrętu w lewo i obietnicą wyżywienia. Z której skwapliwie skorzystałem.

Wijącą się boczną drogą za niedługo dojechałem do kolonii letnich domków po prawej a parkingu po lewej. Na wprost można było tez się udać, ale tylko w kąpielówkach. Za, unijnie dofinansowane, środki zbudowano tam kąpielisko. A woda taka, że tylko do niej wejść.

Pora nie było może jeszcze całkiem obiadowa, raptem dochodziło południe, ale uprzejmy pan we wspomnianej „Rence” namawiał na kurkową zupę i pstrąga z pieca, więc ustaliłem, że po spacerze nad wodą wpadam na rekomendowane dania.

I tak się też stało. Spacer ujawnił malownicze położenie całej osady i zapowiedział możliwość spędzenia tu wkrótce kilku miłych dni. Natomiast powrót do „Renki” to ciekawostka w postaci sporej ilości kolorowego szkła (stoliki, naczynia, fontanny) i rzeczonego obiadu.

Zupa była pełna grzybów, chociaż właściciel (jak się okazało) narzekał, że zbiór był tego dnia niezbyt obfity. Cóż, na moją zupę starczyło i mam nadzieję, że nie wyjadłem innym. Kurkowa miała aromat, smak i konsystencję. Do tego było jej całkiem sporo.

Po zupie wjechał pstrąg. Jak w nazwie, dostałem całą rybę, uprzednio przygotowaną do pieczenia, z całą niezbędną do tego zieleniną. Skórka lekko odchodziła i chrupała, mięso białe, wciąż wilgotne i delikatne. Taki pstrąg, że można jeść codziennie.

Na deser, skoro  wakacje, były jagodzianki. Jak wszystko w „Rence” również własnej produkcji.

W drodze nad morze (lub znad) nie ma wielkiego kulinarnego wyboru, poza kilkoma stacjami benzynowymi, w tym Orlenem z jego, bodaj, najlepszą na rynku ofertą jedzenia (w kategorii stacje benzynowe). Jeśli jednak oczekujecie czegoś więcej i macie chwilę (na odbicie od głównej drogi) oraz nadwyżkę (za mój obiad zapłaciłem 70 złotych), to naprawdę polecam „Renkę”. A kto wie, może zechcecie jeszcze podjechać obok i rzucić okiem na pole… bitwy pod Grunwaldem. To naprawdę blisko.

Wskazówki jak i w jakich godzinach dojechać do „Renki” w Katalogu Likonic – tutaj.

Dodaj media
Aby wypełnić ten formularz, włącz obsługę JavaScript w przeglądarce.
Kliknij lub przeciągnij do tego obszaru pliki przeznaczone do przesłania. You can upload up to 30 files.
Kliknij lub przeciągnij do tego obszaru plik przeznaczony do przesłania.

Zostaw komentarz

Likonic wszelkie prawa zastrzeżone  by

Strona korzysta z plików cookie, aby zapewnić najlepszą jakość korzystania z naszej witryny. Akceptuje Więcej