Z wpisów w Dzienniku Pokładowym wynika, że ostatni raz miałem ją w rękach we wrześniu zeszłego roku. W głowie mi się to nie mieści, bo czuję jakby to było wczoraj, a najdalej w zeszłym tygodniu. Nie do wiary, że minęła jesień i zima. A nawet wiosna.
W tym czasie Corolla nie próżnowała, nawinęła na koła 7 tysięcy kilometrów co, przyznacie, nieźle jak na szacownego klasyka. Z drugiej strony, ta Toyota jest tak przyjemnym i fajnym daily, że nie dziwię się, że właściciel z niej nie wysiada. A i Praha Revival udało się wiosną zaliczyć.
Skoro o sportowej rywalizacji, musiała być zacięta (zresztą cały czas czekam na obiecaną relację a w niej wyliczankę na pudle, bo Corolla wypadła tam całkiem dobrze) bo oberwał układ wydechowy. W czym zresztą nic dziwnego, Toyota ma mocno obniżone zawieszenie i gdyby nie pancerna płyta ochronna to pewnie wszystko tam od spodu dałoby się urwać.
Odebrałem samochód z mocno pierdzącym wydechem i podejrzenie padło na złączki elastyczne, które zresztą zmienialiśmy jesienią, ale wiadomo, motorsport. Tymczasem okazało się, że one się nie poddały, za to wypadły dwie (z trzech) śrub mocujących wydech w portkach a znajdujące się tam uszczelki powędrowały do nieba.
Zamówiliśmy uszczelki, śruby uzupełnione, wszystko na nowo skręcone. Niby fajnie, bo naprawa skuteczna, ale prawdę mówiąc, poczułem rozczarowanie. Z tym pierdzącym wydechem Corolla brzmiała fantastycznie. Człowiek czuł się jak oesie. Po naprawie GTi brzmi jak każda inna Toyota. Szkoda.