Włoski dzień.

998,1K wyś. Strefa Wsparcia Autora

Pewnie pierwsze skojarzenia wiodą was ku porannemu espresso a potem kilometrach pizzy i spaghetti doprawionych szklaneczką czerwonego z podwieczorkiem w postaci obłędnego tiramisu. I pewnie są one słuszne, natomiast nie do końca ten dzień tak wyglądał. Chociaż trochę podobnie.

Stali czytelnicy pamiętają, że kilka lat wstecz nabyłem starszawe daily, dla którego miałem naprawdę wyśrubowane wymogi a wyszukany pojazd ostatecznie nawet je przerósł. Miał kosztować do 4 tysięcy złotych (w zakupie, nie z serwisem), mieć niski przebieg, benzynowy silnik i automatyczną skrzynię. Okazał się Fiatem Marea, dodatkowo z szyberdachem, klimą i elektryką szyb, lusterek a nawet grzanymi fotelami. Sam zrobiłem nim jakieś 30 tysięcy kilometrów a potem samochód trafił do mojej mamy.

Mama w Fiacie się odnalazła, ale jednak nie do końca. Poza tym, że podobały jej się oferowane udogodnienia to jednak chciała coś nowszego, ale chętnie krótszego i z nieco wyżej posadowionym fotelem. Poszukiwania trwały około pół roku, nic się mamie nie podobało. Albo było za duże, nie ten kolor, za duże (tak, wiem, już to pisałem ale tylko relacjonuję), ze zbyt wysokim przebiegiem lub zwyczajnie co, już wiecie, za duże. Ostatecznie jednak wpadłem na samochód, którym miał szanse godnie zastąpił Mareę. Okazał się nim…

…Fiat 500

Nie powiem, Pięćsetka sprawiła, że zaniemówiłem. Piękny szary kolor, jak a Abarthach, szklany dach, materiałowo sztuczno-skórowa tapicerka z elementami czerwieni, a do tego szklany dach, ksenony, piękne felgi i ten przebieg. Pomimo dziesięciu lat na karku, Cinquecento nakręciło dopiero 24 tysiące kilometrów przebiegu a w tym roku przeszło większy serwis z wymianą rozrządu. Nie dało się zrobić nic poza zmianą opon na komplet całorocznych Toyo Celsius bo fabryczne Good Yeary już się rozpadły na stopkach – po prostu popękały w nich druty co przekładało się na myszkowanie po drodze.

Mój dzień wyglądał zatem tak, że do w pełni gotowego do jazdy 500 wlałem jeszcze zimowy płyn do spryskiwacza a trzeba wam wiedzieć, że samochód z ksenonami ma stosownych wlewów aż dwa (tak typowo  po włosku bym rzekł). I ruszyłem na obwodnicę POW bo nią do mamy idzie się dostać, ode mnie, najsprawniej. Słońce świeciło, co mnie ucieszyło bo zaplanowaliśmy tego dnia jazdy zapoznawcze nowym samochodem. Żwawym, jak na niewielki silniczek, tempem około 110km/h szybko dotarłem na miejsce i mogliśmy przystąpić do szkolenia.

Różnic pomiędzy Mareą a 500 jest sporo. Poza pewną dozą nowoczesności i dizajnerskości, mamy tu skrzynię półautomatyczną zamiast tradycyjnego hydrokinetyka w starszym modelu. Nie wszyscy wiedzą, że do Marei użyto japońskiej skrzynki Aisin i mimo upływu lat, ale dzięki serwisowaniu, spisuje się ona wciąż znakomicie. Skrzynia w 500 wymaga zmiany nawyków jazdy. Nie ma tu sensu wciskanie pedału gazu, zwłaszcza przy zmianie z 1 na 2. Wypada tu wejść na miękko i nieco zejść z gazu, wtedy zmiana biegu przebiegnie niemal niezauważalnie. Na wyższych biegach nie ma to już aż takiego znaczenia. Innymi słowy, jest tu lepiej niż w Smarcie, z którego mama wcześniej też korzystała.

Poza tą nowością, w 500 mama ma tez do dyspozycji dodatkowe elektryczne wspomaganie układu kierowniczego City, co sprawia, ze manewrowanie tym niewielkim bączkiem jest dodatkowo ułatwione. Nie wspomnę o czujnikach parkowania z tyłu, które podpowiedzą jak bardzo jeszcze można dojechać tyłem do przeszkody czy innego auta. Inna jest też pozycja za kierownicą, którą mama najbardziej chyba docenia i połączona z nią widoczność z kabiny, która jest lepsza i praktycznie dookólna.

Jazda próbna przebiegła nam w miłej i ciepłej atmosferze, mama bezpiecznie wróciła pod dom i wtedy nastąpiło załamanie pogody. Runęła śnieżna nawałnica, która natychmiast pokryła parking i samochody. Wyskoczyłem z auta żeby wyparkować Mareę i w jej kabinie dotarliśmy pod dom. Potem była kawowa przerwa, podsumowanie emocji z przejażdżki i przeczekać załamanie pogody. Dopiero kiedy słońce znów wyjrzało zza chmur, zszedłem do butelkowo zielonego Fiata aby udać się nim w drogę powrotną.

Jak to w rzadko jeżdżonym aucie (w rok pokonała nim mama raptem 1500 kilometrów) szyby trochę zaparowane i generalnie atmosfera zastania, ale po kilku wspólnie pokonanych kilometrach, duch włoskiej motoryzacji i tutaj dało się poczuć. A ponieważ już ładnie się wypogodziło, przegnałem resztkę zastania z kabiny z pomocą otwartego szyberdachu. Już nieraz mnie to w tym samochodzie zachwycało, że można jechać z całkiem otwartym szybrem nawet przy autostradowych prędkościach i nie wywołuje to żadnego poruszenia w kabinie.

Marea to zupełnie inny gatunek samochodu niż 500. Tu czuje się większą dojrzałość i samochodowość, chociaż 500 jest totalnie sympatycznym ale jednak o niebo bardziej miejskim doświadczeniem. W Marei można planować dalsze wyjazdy a 500 to raczej tylko wypad na lotnisko żeby złapać samolot w kierunku czegoś dalszego. Dlatego rozumiem mamę, że wolała zmianę na 500 bo sama pokonuje niewielkie odcinki i zależy jej głównie na pozycji za kierownicą i wygodzie zajmowania tam miejsca a w następnej kolejności na łatwości parkowania. 500 na pewno bije Mareę w tych konkurencjach.

Dodaj media
Aby wypełnić ten formularz, włącz obsługę JavaScript w przeglądarce.
Kliknij lub przeciągnij do tego obszaru pliki przeznaczone do przesłania. Maksymalna liczba przesyłanych plików wynosi 30.
Kliknij lub przeciągnij do tego obszaru plik przeznaczony do przesłania.

Zostaw komentarz

Strona korzysta z plików cookie, aby zapewnić najlepszą jakość korzystania z naszej witryny. Akceptuje Więcej