Jak już wspomniałem, nieliczni znajomi mogą liczyć na moje wsparcie w zakresie serwisowania samochodów. W zakresie tego serwisu mamy zmianę oleju i filtrów z płukankami i dodatkami Forte po bardziej skomplikowane tematy. Ale bywa, że trzeba odwołać się do pomocy specjalistów.
Z takich korzystałem ostatnio kilka razy. Pierwszy temat, wydawałoby się trywialny, obejmował montaż kompresora klimatyzacji w Toyocie Yaris. Oryginalne urządzenie zakończyło żywot w chmurze dymu i iskier, zostało dwa lata temu zdemontowane na życzenie właścicielki. Po tym czasie zapragnęła ona jednak odrobiny chłodu w kabinie co, zważywszy na temperatury tego lata, wydaje się całkiem sensownym posunięciem.
I dobrze, nowy kompresor został zakupiony, odbudowa starego mijała się kompletnie z sensem, założony, zalany olejem, ale nie uruchomiony. Przed tym ostatnim posunięciem powstrzymała nas obawa o ewentualne opiłki ze zmielonych przed czasem elementów starego kompresora, które nadal mogły utrzymywać się w układzie. Jak się okazuje, usługa płukania układów klimatyzacji nie jest aż tak znowu popularna, ale znaleźliśmy godny polecenia warsztat, który taką usługę w Yarisie przeprowadził.
Całość zmontowaliśmy przed wakacjami więc właścicielka z ulgą pokonuje liczne letnie trasy (a wiem, że lubi częste wypady nad nasze morze). Yaris dzielnie pompuje chłód do kabiny i czerwoną Toyotę spotkamy jesienią na serwisie olejowym.
Innym, ale dość złożonym przypadkiem, było Volvo z benzynowym silnikiem turbo. Z pozoru, wszystko tam powinno pójść gładko, ale już na jeździe próbnej samochód wykazywał bujanie obrotami. Później doszły do tego komplikacje w postaci nieprawidłowych świec, pracy przepustnicy czy nieszczelności układu doładowania. A to tylko najpoważniejsze tematy, obok źle ustawionego rozrządu czy zapieczonego koła zmiennych faz rozrządu. I pomyśleć, że w aucie zaczęło się od wymiany wahaczy i dokręcenia cybantu od węża chłodzenia, pod którym uciekał płyn.
W tym przypadku również sięgnęliśmy po wsparcie niezależnego serwisu Volvo, bo tylko oni ze swoją aparaturą ostatecznie zdiagnozowali usterkę sterowania fazami rozrządu, która praktycznie była do wykrycia jedynie po analizie parametrów zbieranych przez czujniki samochodu. A do tych dostęp ma tylko pełny volvowski komputer, bo zwykłe analizatory kończą współpracę, chciałoby się rzec, w pół drogi.
Na koniec samochód z tytułowego zdjęcia i to już kolejna jego wizyta u specjalisty od Citroenów. Tu już kończymy dłuższy proces przywracania pełni sprawności zawieszenia hydroaktywnego i tym etapem, po wymianie sfer i czyszczeniu zaworów, jest przetoczenie smoczej krwi czyli wymiana płynu LHM.
Ja widać, wiele da się zrobić rękami utalentowanych mistrzów, ale są sytuacje kiedy doświadczenie w obsłudze samochodów jednej marki staje wyżej niż dobre intencje i wtedy należy z takiej możliwości skorzystać. Przynajmniej ja tak robię, bo lubię gdy robota jest zakończona sukcesem, a nie wypchnięciem samochodu za bramę.