Wystawie Forza Italia towarzyszył w tym roku akcent humorystyczny. Być może to nic nowego, ale skoro już go wypatrzyłem, warto się sprawie przyjrzeć uważniej.
Z reguły do konkursu stają samochody włoskiej produkcji, w przewadze Alfy Romeo, które prezentują sobą określony poziom techniczny i estetyczny. Wybory idą głosami publiczności więc nie pomoże tu żadne knowanie. Po prostu, jeśli zbierzesz głosy, zdobywasz Puchar. I tyle.
Czy jednak „Italia” w nazwie jakoś ogranicza uczestników? Okazuje się, że nie, ale trzeba trochę wyobraźni. W tym roku, na polance z innymi uczestnikami, zaparkowało nieznane bliżej Maserati, które niosło ze sobą przekaz o „jedynym takim”.
Sprawa brzmiała dość przekonywująco. Znaczki, chociaż naklejone na taśmę, ale wyglądały znajomo a nazwa modelu, bodaj „Monte Carlo” – szumnie. Wszystko to mogło zdobyć serca zwiedzających, a nawet ich głosy.
Kto jednak przyjrzał się uważniej, zgadywał, że owo Maserati to jednak Oldsmobile Alero. Ten z kolei sprzedawany był w wybranych krajach europejskich pod marką Chevrolet. Nawet nazwa modelu pochodziła z palety General Motors, w końcu tak nazywano kultowe coupe Chevroleta.
Zabawne, że właściciel wybrał akurat Alero, bo tak się składa, że był to również ostatni w historii Oldsmobile. Jeśli chcecie znać moje zdanie, to wprost najgorszy sposób by historię takiej marki zamknąć, bo udanych modeli im nie brakowało a skończyli na przednionapędowym sedanie, na dodatek dość nerwowo się prowadzącym (z mocniejszym silnikiem) i ciasnym. Wiem co mówię, miałem takiego przez chwilę.
Nie można powiedzieć, że pomysł na żart był kompletnie nietrafiony. Wystarczy spojrzeć na modele jak Maserati TC czy Cadillac Allante by przypomnieć sobie o amerykańsko-włoskich kooperacjach, których owocem były wspólne modele samochodów.
Ktoś zapyta jak to możliwe, skoro oba kraje dzielą setki kilometrów. Cóż, od czego samoloty, którymi przewożono, w tę i z powrotem, nadwozia, zależnie od przyjętej kolejności etapów karosażu. Tak było, słowo daję.
Marcin Suszczewski