budowanie historii.
Każdy starszy przedmiot, a samochód nie jest tu wyjątkiem, ma jakąś historię. Skądś pochodzi, ktoś go miał, używał. Im jest starszy, tym często bardziej intrygujący jest ten zapis. O ile jakiś w ogóle jest.
Nie mówimy tutaj o historii w CEPIK-u, bo nie mówimy tu w ogóle o paroletnich Golfach. Naszym obiektem zainteresowania są 20,30, 40 letnie i starsze samochody. Więc jak podejść do czegoś, co nazwalibyśmy historią?
Jako odpowiedź, posłużę się, znowu, Autobianchi. Jak może zauważyliście we wcześniejszych wpisach, znam jej historię (popartą dokumentacją fotograficzną) od czasu sprowadzenia auta do Polski. Z miejsca pochodzenia zaś, mam oryginał umowy jej zakupu. Z Paryża.
Jak z tego wynika, pomimo ponad 30 letniej historii, samochód nie obfituje w zestaw faktur, gadżetów ani niczego, co można by zaliczyć na poczet historii. Nie tak, jak jeden z moich BX-ów, gdzie wraz z autem otrzymałem bogatą teczkę faktur z całego okresu użytkowania. Po niemiecku.
Cóż można zrobić w takiej sytuacji, kiedy samochód aż prosi się o jakieś wzmianki, o zaistnienie, o świadectwo swojego istnienia? Otóż, jest kilka na to sposobów i praktycznie wszystko w rękach właściciela.
W pierwszej kolejności, tak odruchowo, napisałem o Lancii sam. Teksty zamieściłem na swojej stronie. Miejsce dobre, jak każde inne. Następnie udałem się autem na spotkanie klasyków. Zwyczajnie, pod Most Poniatowskiego. Zaparkowałem grzecznie w kącie, nie po to żeby wóz rzucał się w oczy. Na tyle jednak skutecznie, że auto przykuło uwagę redaktora Pawłowskiego z magazynu „Classic Auto”, który mnie namierzył i zażądał wydania wozu na potrzeby redakcyjnego testu.
Po pewnym czasie, ten plan udało się zrealizować i dzisiaj jestem posiadaczem numeru kultowego magazynu, z artykułem napisanym ręką kultowego redaktora (fajnie, merytorycznie, z jajem) i ozdobionego klimatycznymi fotami wykonanymi obiektywem Rafała Andrzejewskiego – ukłony.
Na fali euforii, następnie autem trochę pojeździłem, to tu, to tam. Przyszły jednak słotne dni a to uzmysłowiło mi, że włoskie cudo potrzebuje jednak dachu nad głową. Ten dach znalazłem dla Autobianchi w… halach FSO, gdzie dom aukcyjny Ardor zorganizował tymczasowy magazyn-komis swoich samochodów.
Moja Włoszka stanęła tam w jednym rzędzie z całkiem renomowanymi egzemplarzami innych klasyków. Powiedzmy wprost, większość z nich to dla niej jak ciocie i wujkowi, bo Y10 jest stosunkowo młodym zabytkiem (tylko 33 lata). Co nie zmienia faktu, że w zacnym gronie prezentuje się dobrze, a industrialny klimat historycznych hal produkcyjnych, tylko dodaje całemu przedsięwzięciu smaku.
Żeby jednak wóz z charakternym silnikiem FIRE pod maską, nie zastał się od tego parkowania, zapisałem ją też do udziału w wystawie Koneser Motoryzacji. Granicą wieku przyjmowania tam aut był rok 1986, dokładnie wtedy, kiedy Y10 wyprodukowano. Marcin Miziak z Interia Drive Cup – organizatora imprezy – nie miał więc nic przeciwko temu, by złotowłosa piękność stanęła obok innych uczestników.
Kilka miesięcy, kilka nie nerwowych ruchów, powoli buduję historię małego włoskiego samochodziku. Powiecie, łiii to tak niewiele. Może i racja, pewnie można by zrobić więcej. Zauważcie jednak, że od kwietnia rozszerzyłem znacząco formułę strony i przez ostatnie trzy miesiące napisałem na nią ponad 90 tekstów – co zajmuje sporo czasu. Z drugiej strony, wszelkiego rodzaju udziały w imprezach i wyjazdy, to jednak koszty. Wolę rozłożyć te sprawy w czasie, niż zajechać siebie i Lancię, od nadmiernego entuzjazmu.
Czy planuję coś jeszcze w tym roku? Ależ oczywiście, w końcu to dopiero połowa sezonu. Mam plan, żeby Lancią udać się w poniedziałek do Mikołajek, na spotkanie z konwojem Rajdu Pekin-Paryż. Traktuję to tak, że małe włoskie autko, i ja, będziemy mieli okazję do poznania prawdziwych gigantów samochodowej przygody. I mam na myśli zarówno żelazo, jak i jadących ludzi.
Więc co, do zobaczenia, po drodze.