7 godzin za kierownicą… Autobianchi Y10.
Kiedy Kamil Pawłowski opisywał moje Y10 w 152. wydaniu magazyn „Classic Auto” poczynił uwagę odnośnie jego międzymiastowej przydatności. Konkretnie, ocenił ją raczej nisko. Pozwolę sobie zgodzić się i zarazem nie zgodzić.
Każdy chyba orientuje się, że Y10 to auto niewielkie. Z kolei każdy, kto miał do czynienie z Pandą pierwszej generacji, a potem i Cinquecento, raczej pozytywnie ocenia ilość miejsca a kabinach tych samochodów oraz wygodę foteli. Te auta mają warunki do tego, by wygodnie nimi podróżować. Zwłaszcza w pojedynkę lub dwie osoby.
Jednak, przestrzeń w kabinie to nie wszystko, do wygodnej jazdy potrzeba więcej. Autobianchi od początku zaskakuje mnie wysokim, relatywnie, poziomem wyciszenia kabiny. Silnik i napęd słychać w oddali. Najbardziej, do uszu jadących, dociera gwizd opon. Przy czym może to być spowodowane doborem tych ostatnich, w tym przypadku to Pirelli Cinturato.
Do Mikołajek wyruszyłem około 11. Upał w Warszawie, przeszło 30 stopni. Nie powiem, miałem przez chwilę refleksję na temat przydatności klimatyzacji, ale szybko zastąpiłem ją otwarciem bocznej szyby. Oczywiście, gdybym pomyślał wcześniej, na pokładzie są też dwie uchylne szyby boczne tylne. Cóż, skoro nie otworzysz ich z miejsca kierowcy. Dlatego, że w bogatszych wersjach, to uchylanie było… elektryczne.
Po drodze, gdzieś na wysokości Łomży, pogoda zaczęła się psuć, w Piszu spadł już deszcz, a przed Orzyszem lało. Wiem, trochę dookoła, ale chciałem sobie odświeżyć mazurskie wspomnienia. Na szczęście, przed Mikołajkami przestało padać, wyszło słońce a w lusterku pojawił się… czerwony samochód organizatora Rajdu Pekin Paryż. Wiedziałem, że jest dobrze.
Mój samochód był pierwszym i, jak się okazało, jedynym autem tzw. mediów na Torze Rajdowym w Mikołajkach. Taka sytuacja wynikła z tempa jazdy uczestników Rajdu, po prostu na miejsce stawili się o godzinę wcześniej niż zaplanowano. Nie narzekam, nie przeszkadza mi taka samotność. Tym bardziej, że miałem okazję porozmawiać z załogą czerwonego Hiluxa, z którym jechał przez ostatnie 20 kilometrów trasy.
Po sesji na torze, udaliśmy się wszyscy pod Hotel Gołębiewski, który zaplanowano jako nocleg dla załóg i zaproszonych gości. Honorowe miejsce Autobianchi zajęło obok Ferrari Dino jednego z uczestników Rajdu, przy czym wymieniliśmy włoskie uprzejmości. Po rozmowach w strefie serwisowej, nie pozostało mi nic innego, jak udać się z powrotem. Wszak nie miałem w planach noclegu.
Z Mikołajek ruszyłem po 19. Droga poprowadziła mnie przez Uktę, Ostrołękę i Wyszków. Najpierw wspaniale kręte mazurskie asfalty, potem malownicze kurpiowskie zagony a na koniec, już po zmroku, przez szybki odcinek S8 z Białegostoku do Warszawy.
Autobianchi spisywało się znakomicie. Na krętych drogach czuje się jak ryba w wodzie i dostarcza kierowcy wspaniałych wrażeń zza kierownicy. Jak mała bomba pędzi po winklach, pewnie hamuje, nieźle przyspiesza. Ma bardzo elastyczny piąty bieg, bo oczywiście pierwsze cztery służą do wyciskania z niej ostatnich potów.
A propos potów, pomimo wysokiej temperatury w drodze do Mikołajek, temperatura silnika nie wykraczała poza środkowe pole, około 90 stopni. Wentylator nie miał specjalnie wiele do roboty, nawet podczas kilku korków spowodowanych robotami drogowymi i wymuszonym ruchem wahadłowym (pozdrawiam m.in. mieszkańców Kolna).
Tego dnia, za kierownicą małej Włoszki, spędziłem około 7 godzin. Nie powiem, to wspaniały czas, który jeszcze długo będę wspominać. Autobianchi okazało się świetnym kompanem na trasę, a z wlanych 170 złotych paliwa, po przejechaniu 550 kilometrów, jeszcze trochę zostało. Nie wiem dokładnie ile, ale rezerwa jeszcze nie błysnęła.
Czy zatem poleciłbym komuś takie auto jako do miasta i poza nim? Cóż, moja motywacja wyjazdu ponad 30 letnim samochodem polegała na dopasowaniu się do charakteru odwiedzanej imprezy. Po prostu, chciałem przeżyć, choć w części, jak to jest jechać po 500-600 kilometrów dziennie, za kierownicą starszego samochodu.
Nie polecam tego każdemu, a zwłaszcza parom z niższą tolerancją na brak wygód. Taki wyjazd może po prostu zakończyć się płaczem i zgrzytaniem zębów. Niepotrzebnie. Ja jestem bardzo zadowolony, a mam nadzieję, że dla Autobianchi był to też sympatyczny wypad i okazja do rozciągnięcia kości.
1 komentarz
[…] zachowany jest wręcz fantastycznie. Nie powiem, moja Y10 prezentowała się podobnie, ale to głównie dlatego, że miała na sobie mniej tworzywa sztucznego. A ten, pomimo dodatków, […]