Z tym słowem nie ma chyba żadnych ciekawych skojarzeń. Wiadomo, pojawia się po definitywnym odejściu naprawdę bliskiej osoby i na to nie da się nic poradzić. Tak samo jak na podobnie określany garb, słyszałem też i takie coś. Z tym niepozornym, na pierwszy rzut oka, samochodem też to określenie miało coś wspólnego. I nadal może mieć.
Modelem 205 zajmowaliśmy się niedawno, przy okazji 40 lecie urodzin – tutaj – ale wersja GTi niewiele miała wspólnego z większością swoich braci i sióstr. Głównie dlatego, że przypominała ich tylko wyglądem, natomiast różniła się mocą (i to nawet ponad dwukrotnie więcej), zawieszeniem i w efekcie osiągami. Było tylko jedno małe „ale”.
Łatwo było wpaść w zachwyt nad GTi. Wyglądał świetnie i tak też jechał. O ile ktoś szanował jego limity i miał świadomość lekkiego tyłu z przyciężkim przodem. Ta kombinacja sprawiała, że Peugeot robił się nerwowy kiedy pogoda nieco się psuła. Na wilgotnym 205 GTi zachowuje się nieco nieprzewidywalnie.
Są samochody, które dostarczają kierowcy informacji, a ten może na ich podstawie dostosować styl jazdy i na przykład powściągnąć sportowe zapędy. Takie samochody potrafią bezpiecznie wyjechać szeroko w zakręcie albo zamerdać tyłem. Niestety, 205 GTi do nich nie należy. On wciąga kierowcę w zaangażowaną jazdę a następnie urywa mu głowę jednym, mocnym ruchem.
Ktoś powie, że to nie do końca prawda i aż tak źle nie jest. Cóż, niech mu będzie, ale żeby potem nie było, że nie przestrzegałem. 205 GTi to mocne auto, bo pod maską ma niemal 130 mechanicznych koni a jego masa własna oscyluje wokół, raptem, tony. To sprawia, że łatwo uwierzyć we własną boskość i wszechmocność. Całkiem, zresztą, niepotrzebnie.