Są ludzie, którym religia (lub wąż w kieszeni) zwyczajnie zabrania nurzania się w przyjemnościach. Nie dla nich samochodowe ani modowe dodatki. Najchętniej, spędzają życie zalewając wrzątkiem porosty i delektując się tak przygotowanym obiadem.
Dość powszechnie mówi się, że o dochodowości branży motoryzacyjnej przesądza umiejętność dokonywania zamówień hurtowych w super niskich cenach. Inna tajemnica, to recepta na sprzedawanie samochodów tak „gołych” jak się tylko da.
W markach droższych jest to może mniej widoczne, ale rzut oka do kabiny Jetty sprawia, że czujemy się tutaj jak uczeń przed niezapisaną tablicą. I wcale nie ma pewności, czy naszej wiedzy wystarczy aby cokolwiek na niej zapisać.
Podobnie musiał czuć się zamawiający tego VW. Niby felga ładna, nadwozie też. Ale ten diesel, cztery biegi i absolutny brak czegokolwiek, czym dałoby się pomajstrować w korku, robią jednak przygnębiające wrażenie.
Jedyny sposób na przełamanie przygnębienia to pasażer, z którym można godzinami rozmawiać i żartować. Taka jazda na pewno się nie znudzi. Natomiast nie wiem, czy czerpanie przyjemności z obcowania z drugim człowiekiem jest dla Purytanina w porządku.