W swoim czasie nie oparłem się urokowi takiego coupe i wcale tego później nie żałowałem. Fakt, w tamtych czasach żyłem w bliskiej symbiozie z amerykańską motoryzacją i taki wybór wydawał się całkiem naturalny. A dzisiaj?
Nie powiem, serce mocniej zabiło, zapewne głównie na wspomnienie tamtych kilometrów. Moim Grand Prix nie kręciłem się bowiem tylko wokół komina. Białym samochodem, również z silnikiem 3.1 V6 wybrałem się nawet za Krąg Polarny (latem) i trasę auto pokonało bez najmniejszego problemu.
W Polsce też wiele jeździliśmy a jego pancerna konstrukcja uchroniła mnie nawet jednej zimy od pewnej śmierci kiedy z jadącej z naprzeciwka ciężarówki spadła na mnie spora bryła lodu. Szyba poszła w drzazgi a bryła trafiła na szczęście w górny jej rant, przy linii dachu, dlatego trasę z Katowic do Poznania pokonałem bez trudu. A następnie wróciłem do Warszawy. Nie wiem jak sprawy się mają teraz, ale wtedy na nową szybę czekało się tydzień i kosztowała grosze.
Ale czerwony samochód to jednak nie do końca to samo, co moje 3.1 SE, zresztą białe. Tu bowiem pojawiają się magiczne słowa „McLaren”. Jak pokazał niedawno przykład Allante – tutaj – w tamtych czasach współpraca z europejską marką dawała poszukiwany wtedy w USA powiew egzotycznej magii. Jeśli samochód miał cokolwiek z Europą wspólnego, to już go stawiało jakby bliżej domniemanej perfekcji i ekskluzywności marek jak BMW czy Mercedes.
Niestety, tylko w oczach marketingowców, i to głównie General Motors. Taki Pontiac z doklejonym kiltem to bowiem nic innego jak Lada Samara czy Seat Ibiza system Porsche. Do istniejących (lub planowanych) modeli zamawiano konsulting lub częściowe poddostawy od egzotycznych biur konstrukcyjnych i to miało zapewnić efekt „wow”. W tym przypadku dołożono turbodoładowanie, co podniosło moc z leniwych 140 koni (jak w moim) na ponad 200. Nie ma co gadać, to już go mogło uskrzydlać.
Mc Grand Prix, jako topowa wersja, przygotowany został w pełnej konfiguracji. Poza sterowaniem radia w kierownicy (wspaniały efekt gdy te podświetlenia przycisków kręcą się w niej nocą – polecam), przez kompas i sterowanie ustawieniami foteli, zauważyć należy poszerzenia nadwozia i felgi zarezerwowane dla modelu GT z silnikiem 3.4. Podobnie ze skórzanymi fotelami, o których ja w moim mogłem tylko pomarzyć. Co ciekawe, nosek i lampy przednie są tutaj jeszcze jak w aucie pierwszej serii, ale nie pamiętam kiedy dokładnie wprowadzono zmiany, które miałem w swoim Grand Prix.
Jak wspomniałem na początku, z jazdy Pontiakiem byłem bardzo zadowolony. Był szybki, zwinny i komfortowy. Przyjemnie się w nim spędzało czas, taki to był samochód. A może i czas, bo jednak było ponad 30 lat temu i człowiek też był wtedy inny. Tę aukcję obserwuję w napięciu, bo cena jest wciąż śmiesznie niska, samochód w zasadzie egzotyczny, a jego odbiór to również pretekst do wycieczki na Wyspy. To może być samochodowa przygoda roku, dla kogoś, kto na amerykańską motoryzację patrzy życzliwie.