W ogłoszeniach branży moto często natknąć się można na sformułowanie „jedyny taki”, ale w tym przypadku jest trochę inaczej. Fakt, takich samochodów wiele do kupienia nie ma, ale dla marki Lincoln ten model to nie koniec a początek pewnej ery.
Continental, oraz produkowane właściwie równolegle coupe Mark VIII, nie były nigdy moimi ulubionymi inkarnacjami typowej amerykańskiej limuzyny. Ten „miękki” design z wieloma jajowatymi elementami jakoś nie pasuje mi do siermiężnej techniki z jaką mamy tu do czynienia. Ten język projektowania określono w przypadku tego modelu jako „bio” i nie wiadomo czy się z tego cieszyć. Natomiast raduje na pewno dobre aero na poziomie 0,32 i zużycie paliwa, które wypada średnio na poziomie 12 litrów.
Klienci przyzwyczajeni do amerykańskiej klasyki ze wzdłużnie montowanym V8, za którym szła automatyczna skrzynia, wał i most, tutaj doznawali niejakiego szoku. Co prawda, samochód wciąż wyglądał okazale, ale silnik zamontowano w nim poprzecznie (my God, just like the Japs do it) a napęd kierowany był na koła przednie. Fakt, że taki układ napędowy dawał więcej miejsca w kabinie i lepsze prowadzenie (chociaż to sprawa względna), nie wszystkim mógł przypaść do gustu. Inna rzecz, że Lincoln z wielkiej tylnej kanapy wyodrębnił raptem dwa miejsca siedzące a wóz nadał ważył niewiele poniżej dwóch ton.
Dynamicznie nie ma tu jednak żadnych powodów do narzekania. Osiem cylindrów produkuje niemal 280 koni mocy i gotowe jest rozpędzić to obłe cielsko do 215 kilometrów na godzinę. A wszystko na pneumatycznym zawieszeniu, które gwarantuje super komfortową jazdę.
Ten egzemplarz Continentala jest dostępny w niemieckim Dortmundzie i jeśli ktoś szuka właśnie czegoś takiego, radziłbym odpalać lawetę bo nie wydaje mi się by w tych pieniądzach zagrzał miejsce długo.