Obudzić w sobie mistrza.
Niech ten tytuł będzie wyrazem nadziei, że stan Michaela ulegnie kiedyś poprawie. Tymczasem cieszmy się jego wkładem w popularyzację modeli Fiata.
Niedawne sceny po zakończeniu eliminacji F1 – Grand Prix Kanady – ponownie unaoczniły skalę ego kierowców. Młodzi ludzie obarczeni ogromną odpowiedzialnością przed potężnymi pieniędzmi sponsorów, z trudem dźwigają to brzemię. Jeśli do tego dodać ich własne ambicje, pompowane z kolei reżimem stylu życia podporządkowanego treningom i sesjom reklamowym, to nie można się dziwić, że czasami ta mieszanka zwyczajnie wybucha.
Z odległych wspomnień, kariera Michaela Schumachera nie wyglądała inaczej. Młody, zdolny, piekielnie ambitny Niemiec, często bywał krytykowany za brutalny i bezwzględny styl jazdy oraz brak uśmiechu po wyścigu. Cóż, z biegiem lat to się zmieniło. Michael zrobił się sympatyczniejszy, za to jego powrót na tory F1 okazał się zupełnym nieporozumieniem. Zwyczajnie nie nadążał za młodymi wilkami i odszedł ze spuszczoną głową by zająć się działaniami reklamowymi dla Fiata.
Kogoś może zdziwić, że właśnie Fiat, ale proszę pamiętać, że praktycznie przez całą karierę Michael związany był z włoskimi biznesami, od Benettona po Ferrari. W sercach miłośników wierzgającego ogiera, Schumacher pozostaje legendą i jego pochodzenie nie ma dla nich żadnego znaczenia. Podobnie teraz ma się sprawa z Vettelem. Został przyjęty do włoskiej rodziny i… w końcu pokazał nawet jaja, swoim zachowaniem w Kanadzie. Nie wnikam czy to było eleganckie. Jego autentyczność miała tu większe znaczenie.