Wygląda na to, że luty zaczęliśmy serią mocnych hatchbacków. Była Alfa GTA, potem Clio V6 a teraz ten, chyba najbardziej niepozorny przypadek, gdzie do relatywnie lekkiego samochodu producent pakuje większy silnik a nabywca cieszy się, że emocje ma na tylko lekkie pociśnięcie pedału gazu.
O ile Alfa nie budzi zdziwienia potrzebą podobania się a Renault robi podobnie, ale w całkiem jednak odwrotnym kierunku, to BMW pozostaje zimne i wyrachowane. Takie pewne swego ale bez obnoszenia się z potencjałem. Innymi słowy, można się zdrowo naciąć.
Chyba nikt, kto przelotnie spojrzy na niebieskie auto, nie wpadnie na pomysł, że pod maską upchano tam rzędową szóstkę, bo skoro już to będzie wiedział, spokojnie da wiarę, że z silnika da się wycisnąć prawie 200 koni. A mówimy o mocy seryjnego motoru.
Oczywiście, można wykazać się spostrzegawczością i wyłuskać znaczek na tylnej klapie, ewentualnie zastanowić się nad szerokością opon oblekających całkiem atrakcyjnie prezentujące się felgi, ale brak tu dramatycznych poszerzeń czy przetłoczeń, od których aż puchną karoserie obu wcześniej prezentowanych i wspomnianych tutaj konkurentów.
Pomimo zachowawczej stylistyki, BMW nie uniknęło w tym modelu lapsusów, jak chociażby przednie lampy. Niby podobny zabieg zastosowała Alfa w modelu Spider, ale jednak bawarska kreska jawi się w tej kwestii raczej topornie. Poza tym, że niestety nie da się bez niesmaku podziwiać linii całego tego nadwozia, tak ewidentnie obciętego za tylną osią.
Pocieszające, że cena za to auto jest konkurencyjna, wszak BMW jest nawet tańsze od Alfy, co normalnie raczej się nie zdarza. I znowu, czy przedłożylibyście oszczędność kilku tysięcy euro za pozbawienie się przyjemności słuchania włoskiego V6?