Alfa Romeo to marka i legenda zarazem. Do tego stopnia, że zdaniem marketingowców, mało który z klientów szuka taniej i ekonomicznej Alfy. Wręcz przeciwnie. Ma być droga, paliwożerna, ale za to emanować tym czymś, co znaleźć można tylko w tych samochodach – cuore sportivo.
Miniony tydzień minął mi pod znakiem ponownego zbliżenia z włoską marką. Na ile zbliżyć się można do samochodów po pół miliona złotych, bo akurat z takimi się zbliżałem, a konkretnie z Giulią i Stelvio Quadrifoglio w rzadkiej edycji Super Sport.
Rzadkiej, bo Super Sportów wypuszczono raptem 400 sztuk (łącznie) na cały świat. A wyjątkowość tej edycji polega dokładnie na tym, czego klienci Alfy poszukują. Do seryjnej mocy (ponad 500 koni) dorzucono karbonowe dodatki (również w kabinie) a nawet pełne wydechy marki Akrapovic.
W przeciwieństwie do niemieckiej konkurencji, nie można o Super Sportach powiedzieć, że są ostentacyjne. Fakt, widać, że są nieco inne. Fakt, tego „akrapa” nie da się nie usłyszeć (ale brak tu okropnych pop cornów, tak lubianych w niektórych kręgach fanów).
Dzięki takiemu podejściu oraz nawiązaniom do sportowych tradycji marki, Alfa latami balansuje na krawędzi opłacalności ale i uwielbienia ze strony miłośników. Można powiedzieć, że podobnie rzecz ma się w kręgach zbliżonych do Porsche.
Najlepszym dowodem niech będzie GTA, która stanowi wcześniejsze wcielenie niezmiennych wzorów. Mocny, nawet za mocny, silnik, w pięknym nadwoziu (bo temat rysowania to Włosi akurat mają zawsze odrobiony), a do tego trochę dynamicznych dodatków (jak felgi). I presto, gotowe.
Czy ta 147 cieszyłaby się zainteresowaniem, gdyby była w wersji diesel czy 1.6 benzynka? Raczej nie. W Alfie bowiem właśnie chodzi o rozmach, oddech, w tym oddech pojemności silnika. Bo dopiero wtedy ich samochody zaczynają swój charakterystyczny taniec zwany cuore sportivo.