Ten samochód ma wiele zalet. To ta inkarnacja Mazdy 626, która szalała materiałowo i można było w niej zamówić nawet bordową tapicerkę. To również samochód z japońskiej epoki marzeń o lotach w kosmos. Jakżeby nie, skoro kabiny ich samochodów tak mocno przypominały coś, co nazwalibyśmy kokpitem?
Może kolejne 626 były lepszymi technicznie samochodami, ale to właśnie w takiej, jak ta na zdjęciach, ale z dieslem pod maską, wybraliśmy się z dwoma kumplami na wakacyjny wypad, tuż po zakończeniu liceum. Ależ to było szaleństwo. Do dzisiaj nie pojmuję jakim cudem profesor Grynberg powierzył mi swoje pewexowskie cudo, jako jedyny z naszej trójki miałem już wtedy prawo jazdy. Dość powiedzieć, że ekipa dwóch Marcinów, Maxa i psa Brysia udała się w kierunku Mazur Garbatych a potem to już naprawdę się działo.
Prezentowana Mazda to benzyniak i na oko bogatsza od „naszej” wtedy wakacyjnej. Bordowa tapicerka jest wspaniała, podobnie jak możliwość uchylenia szyberdachu czy dumnego pokazywania wszystkim znikomego przebiegu samochodu, czego jednak nie widać na pierwszy rzut oka po stanie nadwozia pojazdu. Nie to, żeby było skorodowane, po prostu nosi ślady licznych spotkań z elementami krajobrazu. Na obronę właścicielki dodam, że ówczesna (ale i późniejsze) 626 należały do nisko posadzonych samochodów, co ułatwiało takie niezamierzone konfrontacje.
Mi ona podoba się mimo wspomnianych niedoskonałości. Jak siebie jednak znam, spokoju nie dawałby mi ten brakujący kołpak zaprojektowany w stylu „space age”. Nie sądzę żeby dało się coś takiego dokupić a zgodzicie się, że z wybrakowanym niedobrze się auto prezentuje. Jest na to oczywiście rada, wystarczy nabyć komplet fajnych alufelg (najlepiej z rantem), ale wiadomo, to już nie to samo. Sądząc po postępach licytacji, niewielu to jednak przeszkadza i Mazda spokojnie zyskuje na wartości.