Wróciłem niedawno, za sprawą samochodu, który znajomy doprowadza do kultury, do słuchania pracy silnika pięciocylindrowego. No i się zaczęło. Czy to bowiem zużyty wydech, a może słuch, ale to już nie brzmiało tak, jak zapamiętałem, że grało nowe. A może dlatego, że było to Volvo?
Pięć cylindrów pod maską Audi nikogo nie dziwi. To wręcz, jakby, pozycja obowiązkowa. Pięć cylindrów liczy się w Ingolstadt bardziej niż sześć, osiem czy nawet dwanaście. Chociaż ten ostatni, a miałem (i owszem) okazję popróbować, stanowił niedościgniony wzór kultury pracy. I źródło przerażenia mechaników, którym, po latach, przyszło przy takim popracować.
O ile Niemcom te pięć cylindrów było bliskie sercu, to Szwedzi przeważnie szli w prostotę i trwałość żeliwnych bloków z fabryki w Skovde. Tak, tych pomarańczowo-czerwonych, zwanych red blockami. Kultury pracy w nich próżno szukać, podobnie jak osiągów czy imponującego przebiegu krzywej momentu obrotowego. Natomiast dawały się łatwo uturbić, co Szwedom bardzo pasowało.
W tych rozważaniach nie chodzi mi jednak o ocenę użytkową silnika, ale zwykły odbiór muzyki jego pracy. W tym, co zapamiętałem, kryła się moc, siła i niejaka chrapliwość. W końcu 5 to nie 4 ani 6, więc idealnie być nie może. Natomiast jest dziarsko i zadziornie i to się ludziom podobało. W mojej ocenie, niemiecki i szwedzki silnik były sobie bliskie, ale niedawny odsłuch wytrącił mnie z tego stanu.
Nie to, żebym sobie łamał głowę czy zakupione S2 będzie kogoś wpędzało w podobne rozważania. Wiele lat minęło, odkąd ktoś miał okazję posłuchać prawidłowej pracy tego motoru ze świeżym wówczas wydechem. Może więc być, że przyjmie sytuację z godnością i nie będzie szukał dziury w całym, jak ja tutaj próbuję.