Mam nadzieję, że nie wszystkim znaczek „MG” kojarzy się z kazirodczą działalnością jaką parał się Rover w ostatniej dekadzie swojej działalności jako firma brytyjska. Wolę sięgać pamięcią do czasów nieco bardziej odległych, bo w nich żyły samochody takie, jak ten.
GT zresztą wcale nie jest takim znowu oczywistym przedstawicielem historii marki, która jednak koncentrowała się wokół czegoś, co nazwalibyśmy tradycyjnym brytyjskim roadsterem. I fakt, większość modeli MG taka właśnie była, z silnikiem wzdłużnie z przodu, napędem na tył i szmacianym (brezentowym w sensie) dachem łopoczącym romantycznie nad głową.
Mniej romantycznie było, kiedy pogoda się psuła i trzeba było ów dach sprawnie zamknąć, a i ta procedura, nawet jeśli zakończona sukcesem, nie gwarantowała, że w kabinie będzie sucho. W zasadzie, to już wybór brytyjskiego roadstera, w pewnym sensie tego właśnie nie gwarantował, więc bądźmy szczerzy, to nie była specyfika marki. Być może właśnie dlatego skończyło się szaleństwami spod ręki Rovera a teraz chińskim właścicielstwem.
GT to roadster z nadwoziem nieco lepiej zabezpieczającym przed deszczem. Z tym, że akurat nie ten konkretnie, gdzie w dachu wycięto wielki otwór i przyobleczono go w prostą, odsuwaną konstrukcję. Jej zadaniem było bronić dostępu do wnętrza, ale też wpuszczanie doń maksymalnej ilości słońca, kiedy tylko taka okazja się nadarzała. Co, jak wiadomo, jest w brytyjskim klimacie raczej rzadkością.
Niebieski MGB zachował się w doskonałym stanie, zwłaszcza jeśli chodzi o tapicerkę. Lakierniczo jest już nieco gorzej, ale podobno mechanicznie nie ma się czego czepiać. Zresztą, prosty silnik z dwoma gaźnikami naprawdę nie powinien sprawiać kłopotu.