Był taki czas, że ta okolica Warszawy została zalana takimi, jak ten niebieski, samochodami. Lokalizacja nieprzypadkowa, wszak mieściła się tam ambasada niemieckiej republiki federalnej, a to właśnie tam chcieli się wtedy przedostać wszyscy właściciele owych produktów enerdowskiej myśli motoryzacyjnej. I, podobnie jak w przypadku tego pojazdu, można je było wówczas w Warszawie, odkupić za równowartość jednej niemieckiej marki.
Mam i ja swoje wspomnienia z Trabanta, bo wujek miał takiego i pamiętam jak jechaliśmy nim na wakacje do podlaskiej Przewięzi. Dobrze wspominam dynamikę wozu, jego przestronność (oczywiście z perspektywy dziecka) i dynamikę. Na pewno był szybszy od Malucha, oferował lepszy komfort podróży oraz lepszą pakowność bagażnika.
Z drugiej strony, wyśmiewano jego Duroplastowe nadwozie, dwusuwowy motor o charakterystycznym brzmieniu i konieczności dolewania oleju oraz zawieszenie, któremu daleko było doskonałości.
Jak by nie patrzeć, dzisiaj jest pojazdem wspominkowym, przy czym każdy miał z nim swoje wspomnienia i nie każdemu musiał się Trabant kojarzyć dobrze. Jak wspomniałem, dla mnie to było coś przyjemnego, ale uciekający z Berlina enerdowcy zapewne marzyli tylko by ten symbol zostawić już daleko za sobą.
Dzisiaj można takiego „Trampka” można pozyskać na aukcji w Szwecji i po swojemu przeżyć tę historię, już bez tych wszystkich obciążeń. Czy Trabant może dzisiaj cieszyć i dostarczać frajdy z jazdy? Cóż, pewnie tak.