Niecały rok temu, podobne auto, ale w stanie „do renowacji” poszło za połowę kwoty, której życzy sobie dealer AutoRoth Classic oferujący do sprzedaży czerwone R5 Turbo2 w ewidentnie niezłej kondycji i z niskim przebiegiem.
O tamtym samochodzie można poczytać w Archiwum Giełdy Klasyków – tutaj – i niewątpliwie warto to zrobić zanim podejmie się rozważania zakupu. To oczywiste, że tak rzadki model wypada kupić w możliwie jak najlepszym stanie, ale też dobrze jest przeliczyć sobie jego potencjalną wartość, aby potem nie kierować pod własnym adresem pretensji.
Rzecz jasna, wyłącznie finansowych, bo satysfakcja z prowadzenia tego „potworka” jest raczej gwarantowana. R5 pierwszej serii to samochód świetnie jadący i można było kupić taki samochód w szybkiej wersji Alpine (w takim samochodzie widziałem jakiś czas temu mistrza Błażeja Krupę), ale Turbo to jednak zupełnie inne danie.
Do koncepcji Turbo, Renault powróciło przy okazji modelu Clio V6, oba samochody tylko z zewnątrz przypominały model, z którym łączyła je pierwsza część oznaczenia. I słusznie, bo wielkie zmiany zachodziły w części tylnej samochodu więc i zmianę tylnej części nazwy uznać trzeba za całkiem stosowną.
Przy czym, z tymi zmianami to nie do końca prawda. Wszak koncepcja Turbo nie tylko oznaczała przeniesienie silnika nad tylną oś i tym samym nadanie autu charakterystyki pojazdu z napędem centralnym. Równolegle, samochód został poszerzony, w tym w części przedniej. Przebudowano również całkowicie zawieszenie Turbo, w porównaniu z oryginałem.
Ktoś powie, że Turbo pochodzi jeszcze sprzed epoki downsizingu i jego silnik na pewno nie zapewnia stosownych osiągów, jakimi pochwalić się mogą współczesne hot hatche. W bagażniku rezyduje zatem silniczek 1.4 wzmocniony turbodoładowaniem, co pozwala mu – w podstawowej wersji – osiągać moc 160 koni. Niewielka masa auta (raptem 970kg) przekłada się na 6,6 do setki i Vmax powyżej 200km/h. Zapewniam, że to smakuje lepiej niż wygląda na papierze.