Tak bym właśnie zakrzyknął, za panią Nosowską. Dawniej to był bowiem właśnie wzorzec samochodu, do którego człowiek dążył. Wiadomo, można było marzyć o Porsche, ale jak miałeś Golfa, to już widać było, że jesteś na dobrej drodze.
Nie ma co ukrywać, że 140 koni w tym pudełeczku (aczkolwiek już zaczynającym nabierać tłuszczyku) robiło swoje. Dogonić toto na krętej drodze nie było wcale łatwo. I to nawet takim mistrzom zakrętów jak samochody francuskie. Wiadomo, 205 GTi wciągał go nosem, ale też był lichy, w porównaniu.
Golf stanowił prawidłową odpowiedź na większość zadanych (i nie) motoryzacyjnych pytań. Miał wygląd, moc, komfort (relatywny) i funkcjonalność, która sprawiała, że mógł być akceptowany przez większość. A to, w skali produkcji, o której myślał Volkswagen, miało niebagatelne znaczenie.
Tymczasem, można odnieść wrażenie, że takie Golfy stanowią na krajowym podwórku klasyków, prawdziwą rzadkość. Na spotach pod Narodowym znajdziemy wszystko, poza większą reprezentacją Francji i właśnie Golfami GTi. Czyżby się wóz przejadł lub, co gorsza, spowszedniał?
W sumie, nawet jeśli tak się stało, to dobry bodziec by sobie, właśnie na przekór wszystkim, takie GTi sprawić. Nie dość, że ładnie zaprezentuje się publice, to w codziennej eksploatacji da radość, nie narobi wstydu i nawet pralkę przewiezie (o ile da się ją przerzucić przez dość wysoko umieszczoną jego dolną krawędź).