Renault 11 Turbo nie jest, w żadnym razie, samochodem popularnym ani takim, który na aukcjach (czy w ofertach sprzedaży) pojawia się regularnie. Z tym większym zainteresowaniem śledziłem jak rozwiną się licytacje dwóch takich samochodów. Jeden był we Francji, a drugi… w Polsce.
O samym modelu nie ma co się specjalnie rozpisywać. To sprawdzona (chociaż wciąż na wczesnym etapie rozwoju) technika turbodoładowania, zastosowana w niezbyt oczywistym modelu. 11 to jednak coś, co bardziej kojarzy się z pojazdem rodzinnym. Ośmielę się wręcz stwierdzić, że nadawałby się na odpowiednik polskiego Poloneza. W sensie, gdybym tylko miał taki wybór, na pewno wolałbym żeby mój ojciec miał takie Renault. I to już w wersji bez turbo.
Doładowanie odmieniało całkowicie charakter tego modelu. Z potulnego family cruisera, idealnego na wczasy na Helu (wtedy) lub dojazdy do marketu Społem, przeobraził się w piszczącego przednimi kołami i ziejącego ogniem (żart) małego potwora, z którym liczyć się musiały nawet niektóre Saaby. Pod warunkiem, że właściciel szwedzkiego samochodu nie zapomniał zamówić wersji z turbiną, a przecież to się wtedy wciąż zdarzało.
Aukcje obu egzemplarzy trwały niemal równolegle, zakończyły się jednak całkiem odmiennym rezultatem. Samochód sprzedawany przez dom aukcyjny Ardor uzyskał 65 tys PLN, a pojazd oferowany przez francuską Benzin wylicytowano do kwoty 10 tys EUR. Pobieżne sprawdzenie kursu wymiany wskazuje na różnicę rzędu 20 tys PLN na niekorzyść „polskiego” 11 Turbo. Piszę w cudzysłowiu bo, podobnie jak konkurent, to Renault również nie ma jeszcze krajowej rejestracji.
Czy auto z Francji obroni swoją niższą cenę? To już okaże się gdy zacznie jeździć. Koszty jego sprowadzenia na pewno nie skompensują różnicy w kwocie obu transakcji. Jaka z tego płynie nauka? Warto czytać Likonic, bo rozglądam się po aukcjach zapewne bardziej niż większość z was, więc czasem uda mi się podsunąć coś ciekawego tym, którzy akurat szukają ciekawego pojazdu.