Krótka seria, niedługo w produkcji, egzotyczne metody budowy a na dodatek kabriolet, a do tego amerykańskiej marki ale z włoskim pochodzeniem. To wszystko brzmi jak recepta na katastrofę i rzeczywiście Allante był jej bliski w swoim czasie, ale czy dzisiaj popatrzymy na niego jakby bardziej przychylnym okiem?
W latach 80. XX wieku wszystko (a przynajmniej wiele) wydawało się możliwe. Co ważne (i o tym opowiada film „Gucci”, w którym gwiazdorzy aktor odpowiedzialny dzisiaj za inną, może nawet poważniejszą rolę w „Ferrari”) Amerykanie przeżywali fascynację Włochami i tamtejszą myślą techniczną. Z pewnych niewyjaśnionych względów, gotowi byli nawet uznać tamtejsze metody pracy ręcznej za lepsze w stosunku do wynalezionych przez Henry Forda samochodów z taśmy.
Jest w tym pewnie jakaś racja, wiele marek, jak chociażby Morgan czy Rolls Royce, kasują spore sumy tylko za to, że dany pojazd powstawał przy wydatnym udziale ludzkiej ręki i uważności, w kontrze do większości samochodów, które budowane są przez super precyzyjne, ale jednak pozbawione tej, rzekomo, duszy, która prowadzi ręce doświadczonych rzemieślników. Co skutkuje świetnie poskładanymi silnikami od AMG czy eleganckimi liniami szparunków we wspomnianym Rollsie. Jedno jest pewne, za ręczną robotę stawka obowiązuje wyższa i wciąż znajduje się wielu, którzy za tę odrobinę ludzkiego zaangażowania gotowi są więcej zapłacić.
Z tego założenia wyszli właśnie marketingowcy marki Cadillac, którzy wpadli na szatański pomysł kabrioletu z poprzecznie zamontowanym silnikiem V8 (no bo jak lepiej podkreślić bycie premium) i przednim napędem, ale w samochodzie z odkrytym nadwoziem, który de facto byłby kompletowany w słonecznej Italii przez rzemieślników spod szyldu Pininfariny. Stopień egzotyki i komplikacji miał tutaj podziałać na wyobraźnię nabywców, ale ostatecznie okazał się tylko fanaberią działu sprzedaży amerykańskiej marki, której entuzjazmu nie podzieliło wystarczająco wielu.
W czasach debiutu tego modelu uważałem, że nie zasługuje na większą uwagę. Miał marny napęd i tylko transatlantycka egzotyka miała go uratować, bo chyba nie elektronika na zegarach i desce rozdzielczej, chociaż ten trend widoczny było mocno w ówczesnych samochodach GM, nie tylko w Allante. Hmm… mogła podobać się nazwa i chyba do dzisiaj brzmi nieźle, oczywiście w kontekście tego wspomnianego pokonywania Atlantyku, bo przypomnę, że nadwozia tych samochodów powstawały we Włoszech skąd samolotami trafiały do Detroit na montaż mechaniki i wnętrza.
Ktoś powie, że nie warto zainteresować się amerykańskim kabrioletem, ale nie będzie miał raczej racji. Allante zdobył sobie niejaką popularność w USA a to dlatego, że podcinał rywali ceną (Mercedesa to prawie o połowę), ale dodatkową atrakcję stanowi fakt, że przez siedem lat powstało tych samochodów raptem 21 tysięcy sztuk. Jeśli więc oferowany na aukcji Benzin egzemplarz stoi wciąż poniżej 2 tys Euro, to stanowi z pewnością interesujący kąsek dla każdego miłośnika luksusowych samochodów z otwartym nadwoziem.