To już nawet nie chodzi o to ile kosztuje takie auto. Rzecz bowiem w tym, że aktualnie (i w przyszłości raczej też) nie da się takiego już kupić. I to za żadne pieniądze.
Dalej od prostolinijnego hasła: „Nicole? Papa”, które towarzyszyło początkom modelu Clio nie dało się odjechać. Następca Renault Super5 nie stworzył jednak nic zaskakującego, wszak już oryginalna „Piątka” pojawiła się w ofercie marki jako Maxi.
Recepta, w tym przypadku, jest tyleż prosta co trudna. O ile pomieszczenie sporych rozmiarów silnika (w tym przypadku postawiono na V6 z flagowego Safrane) w okolicach tylnej kanapy i bagażnika nadwozia hatchback nie stanowi jeszcze wyzwania, które by mogło przerosnąć konstruktorów Renault, to sprawienie żeby to chciało jeździć (i to zgodnie z życzeniem kierowcy) wydaje się już nieco bardziej skomplikowane.
Jeśli zdamy sobie sprawę, że między podstawową wersją silnikową Clio a tym tutaj monstrum jest różnica około 200 koni mocy (przy zauważalnej, ale jednak nieznacznie, różnicy w masie własnej), to można sobie tylko próbować wyobrazić co się dzieje ze zmysłami pilota tego V6. A dodać trzeba, że 60 konne Clio naprawdę żwawo rusza się po asfalcie i nie potrzebuje dodatkowej motywacji żeby nawet dzisiaj radzić sobie na szosie czy w ruchu miejskim.
To jednak nie o samą moc chodzi a jej przeniesienie (na tył, a nie przód) oraz wyważenie samochodu, który nagle przestaje mieć aż tak znowu wiele między przednimi kołami. Dochodzi jeszcze wysokość auta, bo centralny układ napędowy to jednak domena sportowych roadsterów a nie samochodów na zakupy. W sumie, chociaż chciałoby się rzec, że wszystko jest w porządku, tak naprawdę posiadacz tego auta musi trzymać się na baczności, bo Clio V6 tylko czeka, żeby odgryźć mu głowę.