Ostatnie dni upłynęły mi pod znakiem tego modelu, ale w niezwykłej formie Westfalia. Paradoksalnie, chyba takiej, z której „Bulik” najbardziej słynie.
Bez tego samochodu dzisiaj nikt by nie pamiętał o festiwalu w Woodstock czy ruchu hippisowskim. Z drugiej strony, kto wie czy bez tych właśnie wydarzeń, charakterystycznie unoszony dach tego dostawczaka, znalazłby kontynuację (po dziś dzień) w ofercie marki Volkswagen.
W moim świecie Bulik przypomniał się w postaci pięknego egzemplarza, którym przyjechał kolega Piotrek. Auto wygląda niemal jak zabaweczka. W dzisiejszych standardach rozmiary kabiny i całego samochodu, budzą wyłącznie śmiech. Ale niesłusznie, w końcu ludzie aż tak nie spotężnieli od lat 60. A tylko urosły ich ego i związane z tym oczekiwania.
T2 prezentuje się uroczo. Żaluzje na szybach przesuwnych drzwi (i tych nieprzesuwnych też 😉), mebelki, kucheneczka i wspomniany daszek, który tuta unosi się precyzyjnie (i maksymalnie) w tym miejscu, co trzeba, aby zapewnić komfort wyprostowanej pozycji stojącej.
Kolejna fala „bulikowania” nastąpiła w sobotni wieczór, kiedy zostałem zaproszony w okolice Pruszkowa, gdzie Michał Skrobot z żoną prowadzą warsztat restaurujący wszelkiego typu Westfalie i noszą się z zamiarem poszerzenia działalności o ekspozycję innych marek i modeli (zresztą już częściowo zgromadzoną).
W takim układzie, nie pozostało mi nic innego, jak dorzucić od siebie trzy grosze. I niech nimi będzie ten kremowo biały (jak stara lodówka) T2 Westfalia, który został wystawiony na aukcji Benzin. Z silnikiem 1.6 i manualną skrzynią trochę nie dorasta to piotrkowego 2.1 z automatem, ale niech mu będzie. I takie to podsumowanie wakacyjnego sezonu.