W pewnych samochodach, a mowa głównie o starszych, wielce ceni się brak modyfikacji, które przez lata eksploatacji są pewnie nieuniknione. Natomiast kiedy przychodzi czas podliczenia wartości auta, to właśnie one mogą mieć na nią jak najbardziej destruktywny wpływ.
Jednym ze wspomnianych gatunków na pewno są terenówki. Ależ tu się mogą kolejni właściciele wykazać. Zawieszenie podwyższyć, doloty zmodyfikować, zderzaki przerobić na stalowe z wyciągarką. A potem wszystko okleić, a najlepiej pomalować z wałka raptorem i będzie cacy.
Kolejne zmiany, plus regularne topienie w błocie i jazda w patykach, w sumie oczywistość dla tego rodzaju pojazdów, prowadzą do chwilowego zwiększenia wartości a potem jej całkowitej utraty. Po prostu, okazuje się, że przywrócenie auta do pierwotnego stanu jest zbyt kosztowne lub już niemożliwe.
Ten Jeep miał zatem w życiu sporo szczęścia. A nawet nie tyle ten egzemplarz, co jego kolejny nabywca. Będzie bowiem wiedział, że ktoś latami oparł się pokusie modyfikowania auta. Może dlatego, że zupełnie wystarczyły mu jego seryjne możliwości. Miałem podobnie z moimi terenówkami, ale nie jestem ostatecznie żadnym błotnym hardkorem.
Dużo by mówić o modelu, więc ograniczmy się do stwierdzenia, że Chrysler przejął go w spadku po niejakiej AMC gdzie sporo pomysłów zdążyli też wnieść Francuzi z Renault. Nie chcę przez to powiedzieć, że samochód ma europejskie korzenie, ale chciałbym wówczas spotkać Amerykanina, który zaproponowałby terenówkę z nadwoziem samonośnym.